Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 073.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   65   —

— Tak. To ja.
— Co tutaj robisz? Skąd się bierzesz? — wołał Jacek.
— Jestem. A ty?
Młody uczony nie odparł nic — czy nie chciał odpowiedzieć... Po chwili dopiero zagadnął znowu:
— Skąd wiesz, że ja tu jestem?
— Nie wiedziałem.
— Wołałeś na mnie. Dwukrotnie.
— Nie wołałem. Myślałem tylko o tobie w tej chwili.
— Słyszałem twój głos.
— Myśl moją słyszałeś.
— To jednak dziwne — szepnął Jacek.
Hindus uśmiechnął się.
— Czy więcej dziwne, niż wszystko, co nas otacza? — rzekł.
Jacek usiadł w milczeniu na chłodnym piasku. Buddysta nie patrzył nań, ale on miał wrażenie mimo to, że go widzi, więcej nawet, że przegląda na wskroś jego myśli. Było to uczucie aż gnębiące. Poznał był niedawno tego niepojętego człowieka w jednej ze swoich częstych wędrówek, i on, który posiadł całą wiedzę współczesną, on, który miał w rękach moc, jak mało kto na świecie i z samotnej wieżycy swego ducha z pogardą mimowolną na ludzki tłum poglądał, czuł się dziwnie onieśmielonym w obecności tego »wtajemniczonego« pustelnika o duszy przepaścistej a prostej na pozór, jak dusza dziecka. Ale równocześnie pociągało go coś ku niemu nieprzeparcie...
Od czasu pierwszego poznania spotykał go często i w sposób zgoła niewytłumaczony w różnych stronach świata. I dzisiaj to dziwne spotkanie nad Nilem...
Nyanatiloka uśmiechnął się i nie zwracając głowy rzekł, jakby odczuł jego zdumienie:
— Przybyłeś tutaj samolotem, jak widzę?
— Tak.
— Dlaczego przybyłeś?