Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 091.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   83   —

szyderczej i gorzkiej myśli jedynie, że będzie słuchał słów własnych, jak dźwięku zgoła obcego, co w zbezczeszczonych ruinach brzmi śmiesznie, przez nikogo nieodczuty, niezrozumiany i przeto bluźnierczy. Przecież Grabiec wielkość tam śpiewał, bohaterstwo i tajemnicę i namiętności moc — wszystkie te rzeczy, dla których ów tłum dostojny wrogiem byłby z urodzenia, gdyby je na tyle chociaż rozumiał, aby je mógł nienawidzieć i lękać się ich.
Myślał o tem wczoraj z pogardliwym uśmiechem na ustach, o wyżarte wilgocią hieroglify na granitowej kolumnie wsparty, gdy nagle zabrzmiał śpiew Azy, ginący niemal z początku w potężnych falach orkiestry, przedziwnej, niepojętej. Nie słyszał dotąd tego śpiewu i dźwięków tych — nie chciał z umysłu bywać na próbach, — to też teraz miał wrażenie nagłego olśniewającego objawienia.
Jak gdyby ktoś, odeń silniejszy, porwał go w orle szpony i wzniósł nad ziemię i pokazał na jawie światy jakieś, przezeń tylko wyśnione... Jak gdyby słowa jego stawały się żywemi istotami, jak gdyby myśli jego własne dostawały skrzydeł, piorunów i bożej mocy zabijania i wskrzeszania! Zobaczył wir cherubinów, tańczących na powietrzu z ognia, nie wierząc prawie, że z niego wzięły początek, tak wielkie i płomienne mu się bowiem wydały. Morze zobaczył rozhukane, wściekłemi, spienionemi falami o brzegi bijące!
Pojrzał mimowoli po słuchaczach. Na morskiem brzegu był piasek. Miałki, sypki, ani odporu ani echa falom nie dający piasek. Śledzono oczyma śpiewaczkę, na stopy jej patrzano i nagie kolana, kiwano z uznaniem głowami, gdy zespół orkiestralny jakiś nadzwyczajny snop błyskawic wyrzucił — i nie płoniono się pod biczem, małość smagającym — i nie wyciągano rąk ku pokazanej na złotych chmurach wielkości, ku odsłaniającej twarz tajemnicy...
Uciekł wczoraj ze świątyni starej przed własnym krzykiem, wcielonym napróżno i marnie ginącym — ale łomot tych