Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 104.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.




IX.

— Idę teraz rozbijać bank — mówił Łacheć do siebie przeliczając złoto, które mu jeszcze zostało z honorarjum, wypłaconego onegdaj przez Towarzystwo Międzynarodowych Teatrów.
Nie wiele już tego było: coś około dwudziestu sztuk, po odrzuceniu srebra, którego na stołach gry nie przyjmowano. Uśmiechnął się.
— To właśnie dobrze; więcej nie przegram.
Ale smutek dziwny go ogarnął. Onieśmielali go ci krążący gęsto we wspaniałym przedsionku mężczyźni strojni i wytworni, te kobiety z obnażonemi ramionami, śmiejące się, wonią pachnideł doskonałych owiane... Miał wrażenie, że mijając go, rzucają nań spojrzenia krótkie i urągliwe, szydzące z jego ubrania, niedość dobrze skrojonego i z niezgrabnej figury. Napróżno usiłował nadać sobie wyraz swobody i pewności siebie. Zapomniał, że ci wszyscy ludzie szaleli wczoraj pod wpływem dźwięków jego muzyki — czuł się wobec nich małym, zalęknionym, śmiesznym i nędznym.
Chciał się zgubić co prędzej. Oddał przy drzwiach kartę wstępu i wszedł na salę. W ucho mu wpadł znany, łaskotliwy, miałki brzęk złota, ustawicznie przesypywanego. Stoły gęsto były obstawione. Poza rzędem siedzących w krzesłach stali jeszcze inni i cisnęli się, rzucając stawki przez ich ramiona.