Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 106.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   98   —

Ktoś syknął zcicha, — kobieta jakaś nerwowym ruchem dłoni mięła ostatni banknot przed sobą leżący, — zaśmiano się krótko w innej stronie. Grabki krupierów wpadły chciwie na złoto, zgarniając je z połowy stołu całą falą; miałki, sypki, ckliwy dźwięk rozległ się znowu. Na pozostałe, wygrywające stawki począł się sypać złoty deszcz: jeden z krupierów rzucał zręcznie z góry pieniądze, pokrywając niemi leżące na stole monety i papiery. Wyciągnęły się zewsząd ręce graczy. Niektórzy wycofywali sumy zdobyte lub przesuwali je na inne pola, — inni, w miejsce straconych — nowe garście złota stawiali.
— Messieurs, faites vos jeux! — powtarzał starszy krupier słowa uświęcone, trzymając znów karty w pogotowiu.
Łacheć dotąd nie stawiał. Stał za krzesłem jakiejś grubej matrony i błądził okiem po graczach, dookoła stołu ściśniętych. Znał niektórych z nich. Przychodzili tutaj codziennie i grali zawsze, — o jakiejkolwiek porze było wejść, spotykało ich się niechybnie, jeśli nie przy tym, to przy innym stole, z jednakowo zajętemi minami, z kupą złota i banknotów przed sobą i z białemi kartkami, na których każdą grę notowali skrzętnie.
Wygrywali, czy przegrywali: zdawało się to nie sprawiać na nich głębszego wrażenia. Łacheć rozumiał, że ci ludzie grali jedynie po to, aby grać, bez celu innego, bez żadnej myśli dalszej. Patrzył na nich niemal z zazdrością, że ich cieszy i zajmuje to, co dla niego najprzykrzejszą jest pracą: gra sama, śledzenie kart z rąk krupiera padających, widok złota przesuwanego. Przegrana była dla nich klęską dlatego, że mogła im uniemożliwić grę dalszą, — wygrana cieszyła ich, że zwiększała kapitał, który można było rzucać znów na sukno zielone.
Znać było, że ze zdziwieniem, nie pozbawionem pewnej domieszki pogardy, patrzą na tych, którzy przybiegają do stołu, aby wygrać kilka sztuk złota i odejść, unosząc łup w kieszeni, jak gdyby go można tam, za drzwiami, lepiej zużytkować, niż tutaj, na stół znowu rzucając.