Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 154.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   146   —

Jął tedy mówić. Opowiadał o spotkaniu swem z Grabcem i o tem, jaką on walkę, jakie powstanie wzniecić zamierza na oddawna uspokojonej ziemi, i jak chce wciągnąć w wir ten ich, mędrców i uczonych, aby mieli jako mózg świata przynależne im stanowisko.
Starzec słuchał w milczeniu, z nieco pochyloną głową, patrząc z pod krzaczastych, wysoko wzniesionych brwi nieruchomym wzrokiem prosto przed siebie. Czasem tylko po wygolonej, bruzdami wieku zoranej twarzy przebiegł mu około wązkich i zaciśniętych warg uśmiech przelotny i gasł szybko w zadumie.
— Ojcze, — ozwał się wreszcie Jacek, kończąc opowiadanie, — ten człowiek wezwał mnie wprost, abym mu dopomagał, bym tę moc, jaką wiedza nasza stanowi, rzucił na szale...
Lord Tedwen zwrócił nań teraz przenikliwe spojrzenie swych oczu.
— A ty — coś mu odpowiedział?
— Rzekłem, że moc wiedzy naszej jest wszystka, już podarowana, w rękach tłumu, i my nie mamy nic, kromia prawd najwyższych, nie dających się już przekuć na złoto ani żelazo...
Zaległo krótkie milczenie. Robert Tedwen skinął zwolna głową kilkakrotnie, szepcąc — więcej może do siebie, niż do słuchającego go ucznia:
— Kromie prawd — najwyższych... Tak, tak! — jeno że już nie wiemy, co ten wyraz »prawda« oznacza, tak dalece niczem jest wszystko, co tem mianem zwiemy...
Wzniósł głowę szybko i popatrzył na Jacka.
— Daruj, do myśli swoich wracam mimowiednie, ale to jest zajmujące, coś ty mi powiedział.
Jacek milczał. Starzec przyjrzał mu się uważniej.
— Nad czem dumasz?
— Skłamałem w rozmowie z Grabcem.
— A!