Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 155.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   147   —

— My mamy moc. — Ja mam moc, — poprawił się.
Lord Tedwen nie odpowiadał. Wzrokiem nieco roztargnionym przebiegł po twarzy Jacka i wzruszył dziwnie ustami...
— Masz moc... mamy moc... — szepnął po chwili.
Coś jakby uśmiech po wargach jego przemknęło.
— Tak, — rzekł Jacek w zamyśleniu. Siedząc z pochyloną głową, nie zauważył uśmiechu na twarzy nauczyciela.
— Tak, — powtórzył, — mam moc. Zrobiłem odkrycie straszliwe. Czynię fizycznie to, co dotąd robiliśmy tylko myślą badawczą: rozprzęgam »materję« i gaszę ją w tak prosty sposób, jak podmuchem ust świecę się gasi zapaloną. Gdybym chciał...
— Gdybyś chciał...?
— Mógłbym grozą wymusić posłuszeństwo najzupełniejsze dla siebie, czy dla tego, komubym oddał swój wynalazek... Jednym ruchem palca, na przyrządzie nie większym niż zwykły aparat fotograficzny położonego, mogę unicestwiać miasta i burzyć kraje całe tak, iż śladby nie pozostał, że były...
— I co z tego? — spytał lord Tedwen, nie spuszczając zeń oka.
Teraz Jacek wzruszył ramionami.
— Nie wiem, nie wiem!
— Dlaczego nie oddałeś Grabcowi swego wynalazku?
Szybkim ruchem wzniósł Jacek głowę. Patrzył przez chwilę na twarz starca, jakby chciał z niej wyczytać znaczenie i zamiar tego pytania, ale oczy i rysy sir Roberta zarówno nic nie mówiły, jak obojętny na pozór ton słów wypowiedzianych.
— I tego nie wiem, — rzekł wreszcie. — Miałem wrażenie, że powinienem to zostawić dla siebie i zniszczyć przed śmiercią, albo użyć... w razie ostatecznej potrzeby... tylko jeden raz...
— Zniszcz swój przyrząd dziś jeszcze. Po co używać wysiłku na rozwianie fantomu, który nazwano materją, kiedy wcześniej czy później rozwieje się sam nieuchronnie?