Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 174.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   166   —

Krążącym tłumem potrącany, spychany z chodnika i znów ustępujący z drogi licznym samochodom, środkiem ulicy pędzącym, szedł Łacheć dokąd nogi go niosły, nie wiedząc zgoła gdzie idzie i co jutro będzie robił. — Nie umiał już nawet myśleć o swojem położeniu. Po przez gwar rozmów, krzyku, nawoływań, świstu syren i wrzasku trąbek samochodowych, chrapania obrzydliwego samograjów i zgrzytu kół hamowanych, wpadały w uszy Łachcia jakieś okruchy, strzępy oderwane muzyki jego własnej, co zda się z duszy mu wybuchała, otaczając na chwilę dobroczynną falą głowę jego umęczoną... Stawał wtedy na moment w tłumie ulicznym, setki mil odeń myślą odległy i chwytał dźwięki przelatujące, nim zginą, nim je rozgwar zwycięski porwie i zagłuszy. Lecz oto znowu ktoś go potrącił, ktoś nazwę świeżo wyszłego dziennika w ucho mu wrzasnął, albo stróż porządku publicznego iść mu dalej kazał, by nie tamował ruchu swobodnego, więc znów się zbierał pospiesznie i szedł przed siebie, jak gdyby rzeczywiście dokądś zdążał wśród tego zamętu.
Stanął nareszcie we wnęku jakiejś bramy, nie wiedząc właściwie, dlaczego staje. Miał wrażenie, że się znajduje kędyś w dobrze sobie znanem miejscu. Wzniósł głowę. Przed nim, po drugiej stronie ulicy widniał napis olbrzymi, ozdobnie i poniekąd zalotnie z kolorowych lampek ułożony: Halsband & Co, Ltd. — Udoskonalone Gramofony.
Żachnął się jak koń, którego spłoszy nagle pękająca pod nogami petarda. Z okien gmachu ogromnego brzmiała straszliwa kakofonja setki instrumentów dla próby snadź w ruch puszczonych: każdy z nich wygrywał co innego, jedne śpiewały, inne, w których pokutowała jakaś uwięziona orkiestra, jęczały rozpaczliwie, jakby prosząc o litość nad własnym losem, a były i takie, co udawały równocześnie głosy zwierząt lub pijane krzyki kłócących się robotników na przedmieściu.
Łachciowi włosy stanęły na głowie. Chciał już uciekać od tego straszliwego piekła i więzienia swojego, gdy nagle wpadł