Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 191.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   183   —

ich w pośrodku uwielbiających go członków Bractwa Prawdy! To było tęsknotą jego od pierwszej chwili, kiedy nogę na Ziemi postawił, — ale ciarki go przechodziły na samą myśl, że mógłby się znaleść na Księżycu w towarzystwie Jacka i może jeszcze innych jakich ludzi, którzy rychłoby poznali wszystkie jego kłamstwa i podstępy...
Nie wiedział co robić, jaką dać odpowiedź, gdy naraz spostrzegł, że Mataret, stojący dotąd za nim, wysuwa się naprzód. Straszne przeczucie czegoś niedobrego ścisnęło go za gardło, — chciał jeszcze dać ręką znak towarzyszowi, powstrzymać go, ale już było zapóźno.
— Panie, — rzekł Mataret poważnie, głowę na Jacka podnosząc, zdaje się, że już czas, abyśmy prawdę wyznali...
— Milcz, milcz! — zakrzyknął Roda rozpaczliwie.
Mataret nie zważał nań zgoła. Śmiało patrzył w oczy Jackowi i mówił:
— Marek nie wysłał nas wcale tutaj. Myśmy sami podstępem wóz jego opanowali i nie chcąc prawie tego, przybyli na Ziemię.
Jacek pobladł gwałtownie.
— A Marek! Marek... czy żyje?
— Walczy z szernami, jak sam, nie wiem skąd, domyśliłeś się, panie, przed chwilą.
I zaczął opowiadać, jak po przybyciu Marka, którego lud księżycowy odrazu zapowiedzianym przez proroków »Zwycięzcą« okrzyknął, oni za oszusta go uważając, walkę z przewagą jego rozpoczęli i jak gromadzili nieuznających go towarzyszy około siebie. Mówił o walkach z potwornymi pierwobylcami, szernami, toczonych, o klęskach i zwycięstwach i o tem wreszcie, że oni wozem zawładnęli raczej z myślą sprowadzenia pomocy z tamtej, niedostępnej strony Księżyca, skąd, jak sądzili, Marek pochodził, niźli w zamiarze uniemożliwienia mu powrotu do ojczyzny. Nie wspomniał tylko, że jego to był za-