Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 218.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   210   —

sążnistymi zapowiadając jej dzień i godzinę swojej śmierci, obwiniając ją lub błogosławiąc nieszczerze i po błazeńsku za «bolesne szczęście», jakie im dała — a ona przechodziła zazwyczaj nad tem wszystkiem do porządku dziennego, jak nad szpilką zgubioną, złamanym w gorsecie fiszbinem...
O Łachciu nie mogła myśleć spokojnie. Ile razy z domu wychodziła, zdawało jej się zawsze, że widzi na progu od ulicy tego trupa skurczonego, o przerażająco białej, męką przedśmiertną wykrzywionej twarzy, którego niewiadomo po co jej przyniesiono...
Zatrzęsła się teraz na samo przypomnienie. Widziała, że zginął dla niej i przez nią.
Myśl jej, przeciw nieokreślonym wyrzutom zbuntowana, zżymać się zaczęła. Przecież ona nie wyrządziła mu żadnej zgoła krzywdy? — czegóż mógł chcieć? Cóż, że go pocałunkami oszalałymi doprowadziła do obłędu, a w chwili ostatniej, kiedy się ośmielił sięgnąć po nią, jak psa odepchnęła? Czyż dlatego zaraz życie sobie odbierać! — lub jeszcze gorzej: tak je ważyć na śmierć dobrowolnie i widocznie?
Zamajaczyły jej w pamięci oczy jego, w pierwszej chwili obłąkane zdumieniem i strachem, a potem smutne tak przeraźliwie i jakby gasnące...
Leżał złożonemi ramionami na jej kolanach i ku twarzy jej wyciągał głodne usta prawie piękne w tym momencie. Kazała mu bluźnić. Przeklinać mu kazała sztukę swą i to odrodzenie przez czyn, którym się chełpił; głośno musiał zaprzeczyć wszystkiemu, co poprzednio ośmielił się był przeciw niej powiedzieć — i powtórzyć wyraźnie, że niczem jest on wobec niej i niczem jest wszystko wobec jednego ust jej pocałunku...
Ha! przecież go nawet w pierś nie pchnęła, kiedy w najwyższym obłędzie miłosnym objąć ją chciał rękami; uderzyła go tylko wzrokiem i temi słowy chłodnemi: Cóż ty jesteś wart dla mnie? — marny, podły i bezsilny, jak inni, chociaż jak inni