Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 227.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   219   —

szniejszą tłuszczę, co idzie przez zgliszcza i przez zwaliska — niepowstrzymana, szalona...
Dopiero gdy Józwa po raz drugi natarczywiej powtórzył pytanie, Grabiec zwrócił oczy na niego.
Zawahał się jedną chwilę: Czyż mu ma powiedzieć prawdę, że straszny wynalazek Jacka, jeśli się do ręki jego dostanie, to służyć mu będzie zarówno do pognębienia rozwielmożnionego dzisiaj społeczeństwa ludzkiej trzody, jak do utrzymania w tamach i... w niewoli nowej rozpętanych na jeden dzień mas roboczych? Czy mu to ma szczerze i bezczelnie powiedzieć? i dodać jeszcze, że dopóki on żyw, to raczej wszystko się zwali na świecie, nim tu jeden kamień ze szczytu starych kolumn opadnie?
Patrzył na Józwę i myślał, jakieby to na nim zrobiło wrażenie. Tak, ten człowiek — usłyszawszy to — nawetby się nie żachnął, nawet nie oburzył, roześmiałby się tylko szerokiemi ustami, białe, drapieżne i mocne zęby odsłaniając, tak pewien, że potęgą ostateczną i niezmożoną będzie zagłada i będzie zniszczenie, które on właśnie wiedzie za sobą.
— Posłałem Azę do Jacka — rzekł Grabiec na pozór spokojnie i obojętnie, w inną patrząc stronę — ona uczyni, co się da...
— Głupstwo! — syknął Józwa pogardliwie. — Nie rozumiem tych półśrodków! I na co tutaj kobieta? jakaś komedjantka? co ona potrafi? Lepiej by było rozbić ten dom jego w Warszawie na piargi i wziąć, co trzeba, przemocą.
— Nie należy zapominać, że Jacek może się bronić! Jednym ruchem palca wysadzić zdoła całe miasto.
Józwie oczy zabłysnęły.
— To cóż! Właśnie prześliczny początek! Warszawa, Paryż, a potem te inne mniejsze wrzody na zarażonem cielsku Europy...
— Na to by już kolej nie przyszła — rzekł Grabiec, jakby