Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 232.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   224   —

wiek zginął kędyś nagle i niepojęcie, przypuszczano powszechnie zbrodnię i szukano długo jej śladu, tale dalece nie mógł nikt pomyśleć, aby on sam dobrowolnie odwrócił się od tego życia, które chciwemi usty z pełnej dotąd pił czary.
Mimowoli wzniósł Jacek oczy i zwrócił spojrzenie na twarz siedzącego przed nim pustelnika.
I to jest on! on sam — Serato!...
Nyanatiloka, Trójświatowiedny.
Półnagi, spokojny, użebranym chlebem żyjący, a boski...
»Chciałem żyć« — mówi.
Chciał żyć!...
Więc czemże było tamto — ten szał bujny, kipiącej mocą sztuki, sławy, miłości? Nie byłoż to właśnie życiem, które jemu, Jackowi, błyska czasem jak ogień przelatujący przed mózgiem, zmęczonym mądrością? I możnaż było tamto wszystko — gdy się już miało — rzucić tak niepowrotnie a lekko...
— Nie żal ci?...
Dawny skrzypek wzniósł powoli głowę.
— Czego? Czy patrząc na mnie, możesz przypuścić, że było tam coś poza mną, czegobym mógł w obecnym stanie swoim żałować? Nie cofnąłem się od niczego, nic nie odrzuciłem, jenom poszedł dalej i wyżej. Tamto mogło było być coś warte, lecz to, co mam teraz, warte jest bez porównania więcej. Sławę miałem, bogactwo, władzę. Cóż mi to znaczy, co inni myśleli o mnie wobec tego, że dzisiaj za to, bez cudzego zdania, wiem ja sam, czem jestem? Bogatszy jestem dziś, niż kiedykolwiek, bo nie mam pragnień niezaspokojonych wobec tego, że nie pragnę niczego, co przez innych tylko mogłoby być spełnionem, — miast pozornej władzy nad bliźnimi, mam doskonałą nad samym sobą.
— A sztuka — wtrącił Jacek — czy nie tęsknisz za nią?
Nyanatiloka uśmiechnął się.
— Jakaż harmonja zewnętrzna, choćby najdoskonalsza, może się równać z tem dostrojeniem duszy, które teraz zdoby-