Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 260.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   252   —

pewny punkt orjentacyjny. Tyle razy myślał o tem, jak się tutaj sam po ciemku znajdzie i wbijał sobie w pamięć wszystkie szczegóły urządzenia, że mógł się teraz śmiało poruszać.
W parę chwil miał już klucze, z tajemnej a zdawna wypatrzonej skrytki dobyte i zaczął pracować około drzwi do właściwej pracowni uczonego wiodących. I to poszło nadspodziewanie łatwo. Zamek odskoczył bez szelestu i Roda miał przed sobą wązką szyję korytarza, na którego końcu przez szyby w drugich oszklonych drzwiach majaczył słaby, siny obrzask wieczyście płonącego światła elektro-magnetycznego.
Ta nieoczekiwana jasność ucieszyła Rodę nad wszelki wyraz. Obawiał się, że i w pracowni przyjdzie mu ruszać się po ciemku, co mogłoby cały zamysł jego zniweczyć, gdyż nie znał jej tak dobrze jak gabinet, w którym często u Jacka przesiadywał. Śmiało tedy pomknął naprzód. Szklane drzwi były znowu zamknięte i to sprawiło mu trudność nieprzewidzianą, bo klucza od nich nie miał.
Mógł wprawdzie łatwo wygnieść szybę i tak powstałym otworem dostać się do wnętrza, ale nie chciał tego zrobić, aby się nie narażać na dodatkowe niebezpieczeństwo przez pozostawienie niepotrzebnego śladu po sobie. Jeśli plan jego miał się udać w zupełności, nie powinien był nikt poznać, że on tu wogóle przebywał.
Powrócił do gabinetu i jął po omacku szukać klucza, drżąc na samą myśl, że Jacek mógł go zabrać ze sobą i zniweczyć w ten prosty sposób jego plan tak świetnie rozpoczęty. Napróżno jednak myszkował po wszystkich znanych sobie skrytkach. Klucza nie było, albo przynajmniej nie było go w miejscu dlań dostępnem.
Zmęczony a przytem już zgłodniały powlókł się znowu ku drzwiom fatalnym, straciwszy prawie nadzieję, aby mu się udało je otworzyć. Mechanicznie myśląc o czem innem, oglądał zamek przy słabym, z za szyb bijącym obrzasku, który jednak wystarczał w zupełności jego oczom bystrym a nadto do cie-