Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 266.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   258   —

umiemy, ale potrafimy niszczyć. O tak, wystarczy puścić w przewód główny jedną iskrę, z mego aparatu...
— I co? — powtórzył Nyanatiloka spokojnie.
— Piorun. Grom, jakiego pono od początku świata nie rzuciła wola świadomej istoty. Cała Europa, dosłownie cała Europa siecią telegraficznych drutów oplątana, miasta, lądy, góry — to wszystko w jednej chwili zamieni się w potworną masę wybuchową, każdy atom rozluźniając się na cząstki pierwotne, działa jak nabój dynamitowy, woda nawet i powietrze...
— I co?
— Czy nie rozumiesz, że taki wybuch straszliwy musiałby zepchnąć ziemię z jej orbity, jeśli by jej wręcz na kawałki nie połupał? Księżyc, jak dziki koń w maneżu z uwięzi spuszczony, poszedłby w przestrzeń i kto wie o jakie ciało niebieskie by gruchnął; zamąciłaby się równowaga słonecznego układu...
— I co?
— Śmierć.
Zmartwiałemu Rodzie zdało się, że słyszy śmiech Nyanatiloki.
— Niema śmierci. Przecież ty sam wiesz dobrze, iż niema śmierci dla tego, co istnieje prawdziwie. Rozwiałbyś tylko ułudę marną i nie wiadomo po co, kiedy ją tak wiele duchów z tak wielkim trudem ze siebie wysnuło, czyniąc ją swą rzeczywistością. Co ci do innych, gdy sam dla siebie możesz ten majak zniszczyć jednem woli poruszeniem. A do tego nawet jeszcze nie dojrzałeś. Czyn niepotrzebny, czyn dziecka, co gasi światło, aby nie widzieć straszącego je obrazu, a potem jeszcze więcej boi się w ciemności.
Rozmowa znowu przycichła. Po jakimś czasie dopiero doleciało Rodę wyraźniejsze westchnienie, a potem słowa Jacka głuche, choć głośniej znów wypowiedziane.
— Tutaj naprawdę nie mam nic do roboty, a jednak nie mogę iść za tobą, dopóki wiem, że będę tęsknił za tem czego