Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 291.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   283   —

— Ekscelencja...
— Nie, odparł tamten. — Jego Ekscelencja Roda nie jest łysy. Widziałem go. To musi być ten jego towarzysz, czy sługa, z którym przybył z Księżyca.
Podszedł ku Materetowi.
— Do tego domu nie wolno wchodzić — rzekł.
— Ależ ja zawsze tu byłem...
— To nic nie znaczy. Tem gorzej raczej. Kto wie, ptaszku, czy ty nie jesteś wspólnikiem...
— Trzeba go związać — odezwał się drugi policjant.
— Tak jest — przyświadczył pierwszy — i zaprowadzić na odwach lub wprost do Ekscelencji...
Ponieważ kajdanki okazały się za wielkie na drobne ręce Matareta, więc związano mu dłonie sznurem i tak poprowadzono. Nie opierał się ani o nic nie pytał. Osłabienie ogarnęło go straszne, zaledwie powłóczył nogami, w oczach mu się ćmiło. Policjanci zauważyli wreszcie, że już nie może iść dalej, wsadzili go więc na rogu ulicy do samochodu i powieźli przed gmach jakiś wspaniały, którego on dotąd w wędrówkach swych po mieście nie zauważył.
Tutaj wprowadzono go do dużej poczekalni, w której przesiedział z godzinę, nim drzwi się wreszcie rozwarły. Służący w liberji zawezwał go przed oblicze Ekscelencji...
Mataret chwiejnym krokiem wszedł do gabinetu i — oniemiał. W pokoju z przepychem urządzonym, na krześle przed biurkiem, w bogatym stroju siedział — mistrz Roda.
— Ty... to ty? — wykrztusił po chwili.
Roda zmarszczył brwi.
— Noszę tytuł ekscelencji, proszę o tem nie zapominać.
Poczem skinąwszy na służącego, aby się oddalił, pozwolił Mataretowi zbliżyć się i usiąść.
— Gdzie się ukrywałeś? — zaczął surowym tonem.
— Jeść mi daj — jęknął Mataret — jeść i pić...
Ekscelencja łaskawie nie wzbraniał mu się posilić, a kiedy