Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

wającem spojrzeniu i poczuł konwulsyjny nacisk jej rąk, przypierających mu ramiona do ciała. Upłynęła sekunda, powolna i gorzka jak dzień żałoby; sekunda pełna bólu i żalu za tą wiarą w nią, w Aissę, za wiarą co uciekła, gdy ufność jego rozpadła się w gruzy. Aissa trzymała go! Więc i ona! Poczuł jak skoczyło jej serce; osunął się głową na jej kolana, zamknął oczy i wszystko ucichło. Nie słyszał nic. Zdawało się że umarła; że serce jej uciekło w noc, opuszczając go bezbronnego i osamotnionego na pustym świecie.
Głowa Willemsa uderzyła ciężko o ziemię w chwili gdy Aissa odepchnęła go, zrywając się nagle. Leżał nawznak jak ogłuszony, nie śmiał się poruszyć i nie widział walki, lecz usłyszał przenikliwy wrzask obłąkanego strachu, potem ciche, gniewne słowa i znowu wrzask zakończony jękiem. Kiedy wreszcie się dźwignął, zobaczył Aissę klęczącą nad ojcem i plecy jej zgięte w wysiłku aby go przyprzeć do ziemi; ujrzał kalekie członki Omara, rękę wzniesioną nad głową Aissy i szybki jej ruch chwytający tę rękę. Willems instynktownie rzucił się naprzód, ale zwróciła ku niemu obłędną twarz i krzyknęła przez ramię.
— Odejdź! Nie zbliżaj się! Nie...
Słowa te zamieniły go w kamień; stanął jak wryty z rękami wiszącemi bezwładnie. Aissa bała się gwałtowności Willemsa, tymczasem on, w pomieszaniu wszystkich pojęć, powziął okropną myśl że sama woli zabić ojca — własnemi rękami. Patrzył jak przez czerwoną mgłę na ostatnią fazę ich walki; majaczyła przed nim dziko i złowrogo, niby przeciwna naturze potworna zbrodnia, która pod osłoną tej straszliwej nocy czyniła go wspólnikiem. Przejął go wstręt i wdzięczność zarazem; Aissa pociągała go nieodparcie, jednocześnie zaś