Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/209

Ta strona została przepisana.
— 197 —

radzić mi temu trzeba — i rozpatrzeć, co się da zrobić...
Z temi słowy wyszedł z poczekalni małego dworca. Nie potrzebował wszakże iść daleko; tuż przy drzwiach wchodowych stał człowiek, mogący mieć około lat czterdziestu z długim batem w ręku, którym trzasnąwszy trzykroć, jakby na salwę, podszedł bliżej z zapytaniem:
— Czy pan jesteś Harrisem T. Kymbale.
— Tak jest, mój przyjacielu... nazywam się Kymbale.
— Czy chcesz pan, żebym pana zawiózł do Santa-Fé? — pytał dalej nieznajomy językiem, który przypominał raczej mowę Cerwantesa aniżeli Coopera, gdy i z pozoru przedstawiał często tu spotykany typ na wpół hiszpański, wpół amerykański.
— Czy chcę? Ależ naturalnie! — zawołał Kymbale.
— Więc zgoda!...
— A jak się nazywasz?
— Izidorio.
— Bardzo pięknie!... A kiedy jechać możesz?
— Choćby zaraz; bryczka moja stoi zaprzężona.
— Zatem jedźmy bez straty czasu! A pamiętaj, że jeżeli zasługą jest koni, że powóz