Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/262

Ta strona została przepisana.
— 250 —

Nie tylko, że Jowita pojęła pobudki do wizyty nieznajomego, ale była niemi zachwycona.
— Nareszcie — pomyślała z uśmiechem — nareszcie znalazł się ktoś, który moją Helę pragnie ocenić należycie i widzi w niej istotę, zasługującą na wyjątkowe łaski losu. Ktoś, co nie waha się ryzykować na nią tysiące dolarów!
— Wizyta moja będzie możliwie krótka — mówił tymczasem przybyły — postaram się nie utrudzić pań zbytecznie.
Jowita miała już dość czasu przypatrzeć się mu uważniej.
Był to człowiek około pięćdziesięciu lat, którego długa siwiejąca broda, tworzyła kontrast z bystrem spojrzeniem ócz z poza ciemnych binokli. Ruchy i cała zewnętrzność jego znamionowały zamożnego gentlemana, — a dźwięczny, łagodny ton głosu czynił go wielce sympatycznym.
Mimo pewnego nalegania usuwającego prawie możność odrzucenia jego prośby, zachował wszelkie formy grzeczności, tłomacząc śmiałość swą niepokojenia piątej partnerki w przeddzień tak poważnej podróży.
Pod wpływem dodatniego wrażenia, panna Foley uważała, iż nie popełni nic niestosownego, spełniając jego życzenie.