Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/284

Ta strona została przepisana.
— 272 —

i towarów, choć już całą przystań zajęły okręty, których jeszcze coraz więcej przybywało, cisza zupełna panowała w porcie, a co gorsze, bezrobocie to mogło jeszcze potrwać długo, bo kapitanowie statków nie byli skłonni do żadnych ustępstw.
W nieznośnem oczekiwaniu, zirytowany w najwyższym stopniu, przeczekał tak komodor, 13-ty, 14-ty i l5-ty maja. Nareszcie znajomi, których tam odnalazł, poczęli mu doradzać, aby się udał koleją do Pensacola, jednego z głównych miast pobrzeżnych północnej Florydy.
Urrican, trzeba mu to przyznać, był człowiekiem prędkiej decyzyi. Zaraz więc też rano szesnastego, jechał już koleją i jeszcze dnia tegoż wysiadł na dworcu w Pensacola, której ruch handlowy morski, podtrzymywany całą siecią zbiegających się tu dróg żelaznych znany mu był od dawna.
Ale i tu w dalszym ciągu czekał go zawód. Wprawdzie nie było tu strejku robotników, ale też ani jednego statku w przystani, któryby miał wyruszyć w stronę Antylli lub Atlantyku.
— Do licha — krzyczał komodor, rzucając się w bezsilnym gniewie — wszystko mi na opak staje!
— I nikogo, żeby choć można złość swą