Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/329

Ta strona została przepisana.
— 313 —

dusza moja! Aż żal pomyśleć, że niezadługo trzeba mi to wszystko rzucić i wracać do Cheyenne... Toż to już 29-go muszę tam być koniecznie... Abym się tylko nie spóźnił. Boże drogi, coby na to powiedziała kochana matka moja!...
A nietylko artystyczna dusza Maksa znajdowała tam tak wyjątkowe zadowolenie. Usposobienia nawet najmniej na piękno wrażliwe, nie pozostają obojętne na cuda doliny Yellowstonu, w których sama różnorodność już jest osobliwą.
Tu skupiają się w grupę bazaltowe skały, jak obronne jakoweś zamczyska, z ciężkiemi baszty i wysmukłemi wieżycami, tam stoją znów pojedyńczo, szczytami sięgając obłoków, a błyszczą i migocą śnieżną koroną niby rozsiedli na swych tronach jakowyś władcy potężni. Gdzieindziej znowu stoją w zwartych kolumnach, tworząc wśród stromych swych ścian długie, kręte korytarze, wiodące do obszernych kotlin, jakby w bajecznym labiryncie; a wszystko to splątane w chaotyczną całość zielenią lasów i spływającymi z wyżyn potokami, które odwieczną tam pracą swoją żłobią wyrwy i rozpadliny, błyszczące zdala jak rozwieszone złociste i purpurowe wstęgi.
Znowu odmienny widok. Oto resztki olbrzymich niegdyś lasów powalonych i zdruzgotanych w strasznej, ognistej powodzi lawy,