Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/365

Ta strona została przepisana.
— 349 —

nocy rozstali się z miłym swym towarzyszem i przeszli do gościnnego pokoju, jaki gospodarz im wskazał.
Było tu bardzo skromnie. Tylko najkonieczniejsze mebelki stały wśród ścian wybielonych wapnem. Któż jednak za tanie pieniądze może wymagać komfortu?
Posiliwszy się nieco, zasnęli nasi podróżni, a miłe sny o świetnym rezultacie następnego dla nich rzutu kości usposobiły ich jak najlepiej następnego ranka.
Nie śpieszyli się wszakże z ubieraniem, wiedząc, że uprzejmy ich przewodnik przyjdzie dopiero o dziesiątej. Możeby nawet woleli nie trudzić się wcale oglądaniem miasta, bo cóż ich ono w rzeczywistości obchodziło, ale przecież nie wypadało odrzucać ofiarowanych sobie usług tak grzecznego pana, i to jeszcze za darmo.
Musiał jednak pan Inglis zaspać, bo dziewiąta dawno wybiła, a nikt się do nich nie zgłosił; więc dla zabicia czasu podróżni spoglądali przez okno na ulicę, a raczej szeroki gościniec, po którym w one czasy, gdy potrzeba było kilku miesięcy do przebycia przestrzeni między New-Yorkiem, a zachodniemi ziemiami Unii, ciągnęły ładowne wozy zaprzężone w kilkanaście par wołów.
Widocznie „Cheap Hotel“ stał tu odosobniony, bo chociaż pan Herman o ile mógł wy-