Strona:PL Julian Ejsmond - Antologia bajki polskiej.djvu/055

Ta strona została uwierzytelniona.

głos przeraźliwy, na łbie mięsa kawał,
jak gdyby kto powykrawał.
Ręce miał, któremi się sam po bokach śmigał,
albo na powietrze dźwigał.
Ja, lubo z łaski Boskiej dosyć jestem śmiała,
ażem mu srodze naklęła,
bo mnie z strachu drżączka wzięła,
jak się wziął tłuc z tartasem obrzydły krzykała.
Uciekłam tedy do jamy;
bez niego byłabym się z zwierzątkiem poznała,
co kożuszek z ogonkiem ma, tak jak my mamy,
minka jego nie nadęta
i choć ma bystre ślepięta
dziwnie mi się z skromnego wejrzenia spodobał.
Jak nasze, taką samą robotą ma uszka,
coś go w nie ukąsiło, bo się łapką skrobał.
Szłam go poiskać, lecz mi zabronił ten drugi
tej przyjacielskiej usługi,
kiedy nagłego narobił łoskotu,
krzyknąwszy z gniewem: »kto to tu, kto to tu?!«
»Stój — rzecze matka — córko moja luba,
aż mrowie przechodzi po mnie...
Wieszli, jak się ten zowie, co tak siedział skromnie:
Kot bestyja, rodzaju naszego zaguba;
ten drugi był to kogut: groźba jego pusta
i przyjdą może te czasy,
że z jego ciała będziem jeść frykasy,
a zaś kot może nas schrusta.
Strzeż się tego skromnisia, proszę cię jedynie,
i tę zdrową maksymę w twej pamięci napisz:
nie sądź nikogo po minie,
bo się w sądzeniu poszkapisz«.