Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 011.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ciotka kilkakrotnie potrząsnęła głową, ruszyła ramionami i, ująwszy mamę za ramię, posadziła ją znowu na krześle przy ogniu, który palił się na kominku.
— Oj, dziecko, dziecko — mówiła łagodnie — potrzebne ci to było? Do lalek w twoim wieku? Ale nie płacz, to się już nanic nie zda.
Mama jednak nie mogła uspokoić się tak odrazu, a gdy nakoniec odsłoniła oczy, ujrzała ciotkę, stojącą przy oknie i patrzącą w ogród, gdzie wiatr wiosenny zginał jeszcze nagie gałęzie wiązów, a zachodzące słońce rozpalało w chmurach żółte i czerwone blaski.
Mama nie śmiała poruszyć się z miejsca, zmrok zapadał zwolna, ogarniała ją dziwna trwoga.
Nagle miss Trotwood odwróciła się od okna i spojrzała z litością na bladą twarz mamy.
— Jesteś chora, moje dziecko — przemówiła. — Tu jest zimno i zziębłaś. Naturalnie, ręce jak lód. Trzeba zawołać służącej, żeby ci przyniosła gorącej herbaty. Jak się nazywa?
— Peggotty — słabym głosem wyszeptała mama. — To mi nic nie pomoże. Zdaje mi się, że muszę umrzeć.
— Głupstwo — powiedziała energicznie ciotka — Herbata cię rozgrzeje. A co do Peggotty, nie słyszałam, jak żyję, podobnego imienia pomiędzy chrześcijanami.
Mama zaczęła się usprawiedliwiać.
— Dawid ją tak nazywał, bo ma imię moje, ale teraz...
— Głupstwo — powtórzyła ciotka — wszystko jedno. Herbata zrobi ci dobrze i będę mogła wreszcie rozmówić się z tobą, w jakim celu tu przyjechałam.
To powiedziawszy, wezwała Peggotty, kazała jej podać szklankę gorącej herbaty, sama poprawiła przygasający ogień i, zająwszy miejsce naprzeciw mamy, czekała aż się uspokoi.
— Przyjechałam dlatego... — zaczęła nakoniec. — Wiem, że spodziewasz się córeczki.