Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 077.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kiem, który mógł sparaliżować mu język, i skinął na Steerfortha.
— Opowiedz, co to znaczy? — odezwał się krótko.
Steerforth się zawahał i milczał przez chwilę, widoczne było dla mnie, że wolałby uniknąć odpowiedzi. Ale nie było rady.
Spojrzał na pana Mella wyzywająco.
— Zarzuca mi, że korzystam w szkole z przywilejów. Niech się wytłumaczy, co przez to rozumie — rzekł wreszcie.
— Proszę się wytłumaczyć! — sapnął pan Creakle groźnie.
— Chciałem przez to powiedzieć — rzekł pan Mell spokojnie — iż żaden uczeń, a więc i pan Steerforth nie ma prawa ubliżać mi dlatego, że jestem biedny.
— Uniosłem się, przyznaję — mówił wyniośle Steerforth — nie byłbym go nazwał żebrakiem, gdybym panował nad sobą.
Twarz pana Creakle znowu mocniej sponsowiała.
— W każdym razie, Steerforcie — zaczął — w SalemHouse nauczyciele nie mogą być żebrakami. Powinieneś to odwołać ze względu na szkołę.
Steerforth podniósł głowę z miną pogardliwą.
— Nigdy nie cofam słowa — odparł dumnie. — Jeśli zrobiłem zarzut, choćby w uniesieniu, muszę mieć do niego podstawę. Dla mnie to wszystko jedno, czy pan Mell żyje z jałmużny, czy kto z jego najbliższych krewnych. A jeżeli pan żądasz, abym mówił jasno, więc mówię najzupełniej jasno, że matka tego pana mieszka w przytułku dla ubogich.
Pan Creakle sapał przez chwilę jakby nie mógł przemówić.
— Co to ma znaczyć? — odezwał się wreszcie. — Jak pan śmiałeś?
Pan Mell uśmiechnął się dziwnie.
— Dajmy pokój tej komedji — rzekł nakoniec. — Może pan nie wiedzieć, o czem pan wiedzieć nie chce, a co do mnie...