Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 088.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jego pokoju. Ale to nie pomogło: musiałem go spotkać, i chwiejnym krokiem zszedłem wreszcie do jadalni.
Pan Murdstone stał przed kominkiem, plecami zwrócony do ognia, patrzył na mnie tak dziwnym wzrokiem, jakby miał oczy szklane. Miss Murdstone nalewała przy stole herbatę.
Zbliżyłem się powoli do kominka i przemówiłem cicho.
— Przepraszam pana za to, co zrobiłem. Bardzo tego żałuję i proszę, żeby mi pan przebaczył.
— Bardzo się cieszę, że tego żałujesz — odrzekł pan Murdstone i podał mi rękę.
Zauważyłem na niej jeszcze różową bliznę i podniosłem na niego oczy mimowolnie. Spotkałem wzrok ponury, zimny i zacięty. Oblało mię gorąco.
Zbliżyłem się do stołu i powitałem miss Murdstone.
— Dzień dobry — odpowiedziała, stawiając przede mną herbatę. — Jak długie macie święta?
— Miesiąc, proszę pani.
— Odkąd się liczy?
— Od dzisiaj.
— Więc pierwszy dzień? — westchnęła miss Murdstone.
Zbliżyła się do wiszącego kalendarza i przekreśliła mocno ołówkiem dzień dzisiejszy. Odtąd, kiedy schodziłem na śniadanie, widziałem zawsze dzień bieżący już przekreślony.
Tego samego dnia miałem nieszczęście narazić ją na przykre i silne wzruszenie. Kiedy przyszedłem, aby przywitać się z mamą, piastowała braciszka i kołysała go na ręku. Wziąłem go ostrożnie, żeby ponosić jak wczoraj, lecz miss Murdstone nagle krzyknęła tak strasznie, że o mało nie upuściłem go na ziemię.
— Co się stało? — zawołała mama przerażona.
Miss Murdstone już stała przy mnie.
— Oddaj go! Oddaj! — krzyczała sinemi ustami, wyrywając mi dziecko.
Nagle zbladła okropnie i musiała usiąść. Mama wzięła