Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 091.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

głośno i nie śmiałem spojrzeć w ich stronę, gdyż każde poruszenie i spojrzenie wywoływało niechętne uwagi miss Murdstone o niespokojnych chłopcach i złem wychowaniu.
Pomimo nieśmiałości próbowała mama parę razy przyjść mi z pomocą, zachęcając np. do czytania, lecz to wywoływało zawsze jakieś gorsze jeszcze następstwa. Zamiast czytania np. kazano mi rozwiązywać zadania arytmetyczne i znów się rozpoczęły męczarnie z serami, które mię doprowadzały prawie do obłędu.
Nic dziwnego, że sam wreszcie wyglądałem końca tych świąt z upragnieniem, ciesząc się nadzieją spotkania Steerfortha, chociaż za nim znajdował się groźny pan Creakle. Porównywając go w myśli z moim ojczymem, wolałem jego laskę i sapanie, niż te okropne, szklane, martwe oczy, które ścinały krew w żyłach.
Nakoniec nadszedł ostatni poranek. Miss Murdstone podała mi ostatnią szklankę herbaty z mlekiem, Barkis już oczekiwał przed furtką.
Wypiłem śniadanie i wstałem pośpiesznie. Mama z czerwonemi plamami na twarzy zbliżyła się, aby mię pożegnać. Ucałowałem ją serdecznie i braciszka, ona przycisnęła mię mocno do serca, czułem na twarzy jej gorący oddech.
— Klaro! — napomniała głośno miss Murdstone.
Jeszcze raz przycisnąłem usta do twarzy mamy i wybiegłem. Wsiadłem do powozu, konik ruszył z miejsca, obejrzałem się po raz ostatni na nasz ogród.
W tej chwili ujrzałem mamę, jak wybiegła z domu z braciszkiem na ręku. Było zimno i wietrzno, ale ona stała w lekkiej sukience, z włosami w nieładzie, patrzyła za mną i wyciągnęła rękę.
Przesłałem jej ostatni pocałunek.
Nie płakałem teraz, ale widziałem ją ciągle: tak samo stała w nocy przy mem łóżku; przyniosłem z sobą ten obraz do szkoły i widziałem ją nieraz niby żywą, bladą,