Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 100.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się widokiem pól zielonych, drzew kwitnących, błękitu nieba, wszystko nam wydawało się niezwykle piękne.
Pan Barkis zatrzymał konia przed kościołem, zostawił powóz pod naszą opieką, a sam z Peggotty wszedł przez zakrystję do wnętrza. Niedługo zabawili i ukazali się znowu. Pojechaliśmy dalej.
Wtem pan Barkis trącił mię łokciem.
— Co ja tu zapisałem? — spytał, wskazując batem miejsce wewnątrz powozu.
— Klara Peggotty — odparłem z uśmiechem, przypominając sobie to zdarzenie.
— A teraz cobym napisał, jeśli się tamto zetrze?
— To samo.
Potrząsnął głową z wesołem mrugnięciem i wyjął ołówek z kieszeni.
Pochyliłem się zaciekawiony i przeczytałem, co pisał:
— Klara Barkis.
Spojrzałem na Peggotty: więc już było po ślubie.
Zdziwiłem się, że tak prędko. Pan Barkis śmiał się. Peggotty uśmiechała się także, wszystkim było wesoło.
Pan Barkis zawiózł nas do jakiegoś domu, gdzie czekał przygotowany dla nas obiad. Było piwo, i pomarańcze, i ciastka, a Peggotty tak doskonale rządziła, jakby od lat dziesięciu codzień była po ślubie i przyjmowała gości.
Wieczorem Barkis odwiózł nas do wuja Dana, a Peggotty zabrał do siebie: miała już teraz dom własny.
Ale zrana Peggotty przyjechała po mnie: chciała koniecznie zaraz mi swój dom pokazać, a potem miałem już wracać do domu. Więc pożegnałem wszystkich i Peggotty zabrała mię do siebie.
Najlepiej mi się u niej podobało stare biurko z ciemnego drzewa z szufladkami i półeczkami. Leżała tam wielka „Książka męczenników“, którą zawsze czytałem, ile razy później byłem u Peggotty.
Na noc zostałem też u państwa Barkis. Peggotty zapro-