Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 107.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

fundowałem sobie ucztę. Coprawda, zdarzyło się to zaledwie kilka razy. Dostawałem wtedy kawałek gorącej kiełbasy z chlebem, czerwony kawałek mięsa, lekko osmażony, butersznit z serem i szklankę piwa. Smakowało mi wszystko wyśmienicie, a licha garkuchnia „Pod dzikim lwem“ w moich oczach była najdoskonalszą jadłodajnią.
W sklepach, gdzie bywałem częściej, przyzwyczajono się do mnie, do nowych jednak nie lubiłem wchodzić, gdyż zwracano na mnie uwagę, zapytywano naprzód, czy mam przy sobie pieniądze, a chłopiec posługujący nieraz sobie z mej „wielkości“ zażartował. Razu jednego nie chciał mi dać piwa, którego zażądałem, mówiąc, że dla mnie za mocne. Usłyszał to z za lady sam gospodarz i skinął na mnie. Obok niego siedziała jego żona, robiąc coś prędko na drutach. Zaczęli mię pytać, kto jestem, co robię, ile zarabiam, wreszcie podali mi piwo, a kiedy zapłaciłem, kobieta położyła na stole robotę, wyszła z za lady, oddała mi pieniądze i pocałowała mię w głowę.
Odtąd nie śmiałem więcej wejść do tego sklepu.
W „interesie“ spełniałem swoje obowiązki niezawodnie gorzej od innych z powodu mego wieku, lecz choć nie miałem ani iskierki nadziei, aby cokolwiek mogło się zmienić w moim losie, nie pogodziłem się ani na jedną godzinę z obecnem położeniem. Nie mówiłem o tem nigdy i nikomu, ani panu Quinion, ani moim gospodarzom, ani chłopcom, ani innym pracownikom, cierpiałem nad tem sam w zupełnej tajemnicy i cierpiałem coraz boleśniej. Za nic w świecie nie chciałbym teraz spotkać nikogo z dawnych kolegów, a tak głęboko czułem się upokorzony, że nawet w listach do Peggotty, które pisywałem często, nie narzekałem ani skarżyłem się na nic. Poczęści może nie chciałem jej martwić, ale poczęści był to wstyd i skrytość: niech choć nikt nie wie, w jakiej nędzy zginę.
Na towarzyszów pracy nie mogę narzekać, o ile umieli, byli dla mnie dobrzy. Kartofel czasem burknął, lecz Walker