Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 115.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ham, podpełzłem cicho ku zielonej ścianie, osłaniającej twierdzę, i położyłem się w cieniu armaty na miękkiej i wilgotnej trawie. O kilka kroków żołnierz z bronią na ramieniu chodził tam i napowrót, nie domyślając się mej obecności, a ja pod jego strażą czułem się taki bezpieczny, że zasnąłem spokojnie i bez ciężkich myśli.
Odgłos bębna zbudził mię wcześnie. Czułem chłód i nogi bolały mię bardzo, zrozumiałem, że niewiele dzisiaj przejdę drogi. Byłem głodny. Trzeba było pomyśleć o sprzedaży kurtki.
Z tym zamiarem, znalazłszy się wreszcie na drodze, rozgrzany ruchem i porannem słońcem, zdjąłem żakiet i zacząłem iść w koszuli, szukając sklepu, gdzie mógłbym załatwić interes.
Było ich niemało, lecz zdawały mi się zbyt wspaniałe, i nie śmiałem wejść do żadnego z moją kurtką. Skręciłem w boczną uliczkę, gdzie sklepiki były o wiele nędzniejsze, i tu wreszcie wybrałem najskromniejszą dziurę, ponieważ w oknie widniały nielepsze od mojego ubrania.
Zszedłem po kilku schodkach do ciasnego, ciemnego sklepu i przestraszyłem się nagle, ujrzawszy przed sobą bardzo brzydkiego starca w brudnym, flanelowym kaftanie, z zapuchłemi oczami i zarośniętą twarzą, od którego zdaleka poczułem zapach wódki.
— Czego chcesz! — krzyknął stary jakimś ochrypłym głosem. — O moja głowo, o moje ręce nieszczęśliwe! Czego chcesz? Grr! Grr!
Byłem tak przestraszony, że wolałbym uciec, ale stary pochwycił mię mocno za włosy i znów zaczął tym samym dziwnym głosem.
— Czego chcesz? Moje oczy! Moja głowa! Moje ręce! Grr! Grr!
Zapuchnięte, czerwone oczy błysnęły mu groźnie, miałem takie wrażenie, jak mysz w pazurach kota.
— Chciałem... Może pan kupi mój żakiet — wyjąkałem nakoniec drżącym głosem.