Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 120.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wsze napróżno, nikt nic nie wiedział i śmiano się ze mnie, lub podejrzewano mię o złe zamiary.
Dzień był gorący i słońce paliło, odbierając mi resztę siły. Usiadłem przy zbiegu dwóch ulic i znużonym wzrokiem patrzyłem przed siebie. Przejeżdżała kareta, z której wypadła derka. Zerwałem się i podbiegłem, aby ją podać woźnicy. Miał twarz uczciwą i dosyć łagodną, więc ośmieliłem się znowu zapytać, czy nie wie, gdzie mieszka miss Trotwood.
— Trotwood? — powtórzył. — Czekaj. Słyszałem to imię. Stara pani?
— Tak, stara — potwierdziłem.
— Sucha? Sztywna? — mówił, prostując się także na koźle.
— Tak, tak, z pewnością ona.
— Nosi woreczek czarny aksamitny ze złotemi kółkami?
Skinąłem tylko głową na znak potwierdzenia. Nie widziałem nigdy w życiu babki Betsy, więc nie mogłem odgadnąć, czy tak wyglądała, lecz mogła to być ona i nie chciałem stracić tej niteczki.
— W takim razie słuchajże. Idź na prawo, w tę stronę — i wskazał mi szereg pagórków. — Tam znajdziesz kilka domków na wybrzeżu, myślę, że i ona tam mieszka, a zresztą łatwo się dopytasz. A to weź, bo zdaje mi się, że zjadłbyś co przedtem.
Dał mi pensa, którego przyjąłem z wdzięcznością i czemprędzej kupiłem sobie chleba.
Posiliwszy się, poszedłem we wskazanym kierunku. Zdawało mi się blisko, a szedłem dość długo, jakby cel pożądany uciekał przede mną. Wreszcie ujrzałem pierwszy domek tuż przed sobą i w nim zaraz niewielki sklepik.
Wszedłem. Za ladą wysoki mężczyzna ważył ryż dla dziewczyny, która stała z koszykiem ręku.
— Przepraszam pana — zacząłem nieśmiało — czy nie mógłby mi pan powiedzieć, gdzie tu mieszka miss Trotwood?