Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 134.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ciebie zaś, chłopcze, przyjmuję za syna. Będziesz się odtąd nazywał Dawid Trotwood Copperfield.
Tegoż dnia jeszcze kupiono mi całą wyprawę: bieliznę, buty, suknie. Zaczynałem zupełnie nowe życie: wszystko się zmieniło i wszystko było nowe: otoczenie, ubranie i nazwisko. Czułem się tak szczęśliwy i zdziwiony, iż chwilami zdawało mi się, że to sen rozkoszny, z którego się zbudzę.
Nie zbudziłem się jednak i zacząłem zwolna przywykać do wszystkiego. Z panem Dickiem złączyła mię najściślejsza przyjaźń, puszczaliśmy razem latawce i odbywaliśmy dalekie spacery. Babka nazywała mię Trotem i była coraz serdeczniejsza. Pewnego dnia przy śniadaniu zapytała, czy chciałbym chodzić do szkoły.
— O, babciu! — zawołałem. — Tak bardzo pragnąłbym się uczyć.
— Możesz zacząć od jutra, dobra szkoła jest niedaleko, w Canterbury.
— Co za szczęście! — szepnąłem, całując jej ręce.
Wyjechaliśmy o dziesiątej rano we dwoje małym wózkiem. Dowiedziałem się w drodze, że zajedziemy najpierw do pana Wickfielda, który był zarazem prawnikiem, rejentem i od lat wielu doradcą babki w sprawach majątkowych.
Pan Wickfield mieszkał na cichej ulicy, w niewielkim starym domu. Weszliśmy po schodach do dużego jasnego pokoju, w którym wszystko zdawało się być właśnie takie, jak powinno. Doznałem wrażenia, jakbym znał dawno to miejsce, jakbym go dotąd szukał.
Przy kominku siedział mężczyzna o siwych włosach, żywych czarnych oczach i dobrotliwem spojrzeniu, a obok niego stała dziewczynka w moim wieku z dziwnie miłym wyrazem twarzy.
— Przyjechałam dziś z wnukiem — odezwała się babka po pierwszych słowach powitania. — Pisałam panu o nim. Podzieliłam się z nim nazwiskiem, a teraz trzeba go uczyć. Wskaż mi pan dobrą szkołę i mieszkanie dla chłopca.