Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 149.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ciu byłem sam jeden pośród ludzi znacznie starszych. Nie znałem tu nikogo i nikogo nie obchodziłem. Pan Larkins nietaktownie zaczął rozmawiać ze mną o moich kolegach. Odpowiadałem sucho, chociaż to jej ojciec, lecz nie przyszedłem po to, aby mię ktoś obrażał.
Stanąłem we drzwiach i z pewną goryczą patrzyłem na dość liczny zastęp oficerów, gdy — o nieba! — ona, to bóstwo błękitne, zbliża się ku mnie, pyta, czy już tańczę.
— Jeżeli wolno z panią, miss Larkins! — odpowiadam, składając jej ukłon głęboki.
— Z nikim więcej?
— Z kim innym nie sprawiłoby mi przyjemności.
Zaśmiała się, spojrzała mi w oczy tak dziwnie, lekko zarumieniona.
— Następnego walca — i zniknęła w tłumie.
Stanąłem przed nią, gdy zabrzmiał oczekiwany walc.
— A może pan nie tańczy? — zapytała. — W takim razie kapitan Bailey.
— Ależ tańczę! — schyliłem głowę.
Uniosłem ją w objęciu od kapitana Bailey, dziwnie niesympatycznego mężczyzny, który spojrzał na mnie z ukrywaną złością. Ale cóż mię to mogło obchodzić? Tańczyłem z nią. Jak długo, nie umiem powiedzieć. Wzlatywałem w obłoki z niebieskim aniołem, olśniony, upojony, nieprzytomny.
Ocknąłem się dopiero w sąsiednim pokoju. Siedzieliśmy oboje na niskiej kozetce. Ona się uśmiechała, podziwiając piękność bladej kamelji w mojej butonierce.
Wyjąłem kwiat i podałem jej.
— Śmiem jednakże nawzajem prosić o pamiątkę: jeden maleńki kwiatek z pani włosów, który czcić będę, jak nędzarz czci złoto.
— Jesteś pan śmiały — rzekła. — Ale proszę.
Podała mi kwiatek, który przycisnąłem do ust i ukryłem na piersi.