Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 168.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyrażał nadzwyczajne zadowolenie z powodu naszego spotkania i szedł obok mnie na ulicy, zapewniając ciągle o swojej przyjaźni i rozumie się — wielkiej pokorze.
Z początku nie odpowiadałem mu wcale, lecz przypomniałem sobie prośbę Ani i chciałem zastosować się do jej życzenia.
— Może pan wstąpi do mnie na filiżankę kawy — odezwałem się grzecznie.
— O, panie Copperfield — wykrzyknął nagle — czyż jestem godzien? Tyle ambarasu z powodu tak pokornego, nędznego człowieka!
— Winienem wzajemność za szklankę herbaty, którą niegdyś piłem u pana.
— W takim razie z przyjemnością, z przyjemnością — mówił słodko. — Taki zaszczyt dla mnie, nędznego człowieka.
Milczałem znów przez drogę, zrobiwszy tak wiele, i weszliśmy nakoniec do mieszkania. Urja zachwycał się każdą drobnostką, nie było końca jego wykrzyknikom, a ja zająłem się robieniem kawy, co mię uwalniało prawie od rozmowy.
— O, paniczu, chciałem powiedzieć: panie Trotwood, jakież zmiany i niespodzianki daje życie! Czyż mogłem przypuszczać kiedyś, że ja, tak marna pokorna istota... nie wiem, czy pan już słyszał, panie Trotwood?
Siedział na sofie, umieściwszy filiżankę kawy na swych długich i wystających kolanach. Kapelusz i rękawiczki postawił obok siebie na podłodze. Jego czerwone oczy błyszczały z pod bezrzęsych powiek jak dwa żarzące się węgle, nozdrza rozdymały się za każdym oddechem, ramiona, ręce, głowa wiły się bezustannie jakimś wężowym ruchem, nie mogłem patrzeć na niego bez wstrętu.
— Panna Ania zapewne wspominała panu o szlachetnym, wspaniałomyślnym zamiarze jej ojca. Co to za wzniosły człowiek! Co za rozum, dobroć... mnie nędznego robaka, którego podjął z prochu... czyż zdołam mu okazać