Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 180.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wynająłem sobie rumaka, aby przyjechać konno, kupiłem najpiękniejszy bukiet, jaki znalazłem w sklepie, a jednocześnie pocztą wysłałem bombonierkę najlepszych cukierków.
W wigilję dnia otrzymałem bilecik:
„Za pozwoleniem ojca przypominam panu o niedzieli. Oczekujemy. Dora“.
Naturalnie, że pachnący ten papierek okryłem pocałunkami i umieściłem w osobnej kopercie na piersiach.
Wyjechałem za wcześnie, więc zbaczałem z drogi, ażeby się nie zjawić w niewłaściwej porze, a czas jak na złość wlókł się tak powoli, że nie mogłem doczekać się południa.
Ujrzałem ją w ogrodzie przez sztachety. Na złotych włosach miała słomiany kapelusz, a błękitna sukienka otaczała ją lekkim obłokiem.
Wkrótce stanąłem przed nią i podałem bukiet, prawie niezdolny przemówić.
— Ach, jakie śliczne kwiaty! — zawołała. — Dziękuję panu! Bardzo lubię kwiaty. Powąchaj, Gip! — dodała, podsuwając bukiet maleńkiemu pieskowi, który jej nie odstępował.
Piesek kichnął, szczeknął i odwrócił głowę, a Dora ze śmiechem podsuwała mu kwiaty pod mordkę. Rozdrażniony porwał jeden z nich zębami i zaczął go szarpać na ścieżce.
— Biedny kwiatek! — zawołała z żalem Dora, usiłując wydrzeć pieskowi nieszczęśliwą zdobycz, i tak czule piastowała poszarpane szczątki, iż żałowałem prawie, że Gip nie rzucił się na mnie.
O czem rozmawialiśmy? Któżby mógł powtórzyć? Upływały godziny niby chwile. Dora śmiała się często, Gip mruczał na mnie z gniewem, ale dostał po nosku, potem nastąpiła zgoda: Dora niosła Gipa, a ja prowadziłem Dorę, i szliśmy po cienistych alejach ogrodu, i było nam tak dobrze i wesoło.
Po południu przybyło liczne towarzystwo, następnie po-