Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 184.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

stała na podłodze, i płosząc faworyta kota, drzemiącego na jej kolanach.
Uściskaliśmy się serdecznie, długo. Byłem pewny, że dobra babka przyjechała, ażeby poznać Dorę, wolałem jednak o tem pomówić z nią później, gdy zostaniemy sami, teraz zaś kłopotałem się jedynie, czy herbata dobra, czy bułeczki świeże, czy przyjęcie godne tak drogiego gościa.
— Dlaczego babcia siedzi na kuferku? — pytałem oburzony. — Jest przecież miękka sofa, proszę, będzie wygodniej.
— Tu mi dobrze — odparła i machnęła ręką w taki sposób, że nie nalegałem już więcej.
Zaczęło mię niepokoić jej spojrzenie gorączkowe, badawcze, pytające. Pan Dick poruszał głową także zagadkowo, ilekroć zwrócił się ku niej, na chwilę zapominając o latawcu.
Nakoniec wypiła herbatę, odsunęła szklankę, otarła usta i strzepnęła suknię. Potem spojrzała na mnie.
— Trot — rzekła — byłeś dotąd dobrym chłopcem, czy myślisz, że potrafisz być teraz mężczyzną? Czy masz odwagę liczyć na siebie wyłącznie? Stanąć o własnej sile?
— Tak sądzę, babciu — odezwałem się zdziwiony. — Do tego przecież...
— A jak ci się zdaje, dlaczego siedzę tu, na tym kuferku?
Potrząsnąłem głową, nie mogąc znaleźć odpowiedzi.
— Bo to, widzisz, jest jedyna moja własność. Rozumiesz, Trot? Zostałam zrujnowana i nic nie mam, prócz tych pakunków. No, i ten mały domek.
Stałem jak skamieniały. Gdybym się z całym domem zapadł w ziemię, nie byłbym więcej zdziwiony.
— Pani Barkis — zwróciła się babka do Peggotty — jestem bardzo zmęczona i chciałabym się położyć. Trot ustąpi mi łóżka, lecz co zrobimy z panem Dickiem? Czy pani co poradzi na to?