Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 222.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

leciła mi go przyprowadzić, że łóżko czeka na niego gotowe i że w gronie przyjaciół zapomni o troskach.
— A jeżeli zwierzenie może przynieść ulgę, dlaczegóż nie miałbyś pan być otwartym z nami? — dodał poważnie Traddles. — Przyjaźń to wielkie słowo.
Pan Micawber pochylił głowę i podał nam ręce. Pozwolił się prowadzić, choć widoczne było, że toczy się w nim jeszcze jakaś walka, i że sam nie wie, jak ma postąpić w tym razie.
Babka powitała go bardzo życzliwie. Ucałował podaną sobie rękę i zaraz cofnął się we wgłębienie okna, ocierając chustką pot z czoła, a może łzy z oczu.
Pan Dick wzruszył się bardzo tym widokiem. Jego dobre, dziecięce serce odczuwało żywo każde zmartwienie bliźniego, więc i teraz serdecznie zbliżył się do gościa i kilkakrotnie mocno potrząsnął mu rękę.
To dopełniło miary. Pan Micawber czuł się złamany. Usiadł na najbliższem krześle i daremnie szukał wyrazów.
— Dobroć wasza, przezacni państwo — zaczął wreszcie — pozwoliła mi zapomnieć na chwilę, że nie jestem dziś godzien tej przyjaźni, którą ceniłem jako skarb najdroższy.
— Co do mnie — odezwała się spokojnie babka — zawsze pamiętać będę, ile zawdzięcza panu Trot w najboleśniejszym okresie dzieciństwa. I żałuję, że nie miałam sposobności wcześniej poznać pana i pańskiej rodziny. Mam nadzieję, że wszyscy zdrowi?
— Zdrowi? Cóż warte zdrowie rodziny wyrzutka, który pomimo męczarni moralnych nie miał dotąd dość siły...
— Za lepsze jutro, panie! — zawołał Traddles, podając mu szklaneczkę ponczu i stukając o swoją, którą natychmiast wypróżnił.
Stuknęliśmy się wszyscy. Pan Micawber spoglądał na nas dziwnym wzrokiem, nakoniec poniósł do ust ulubiony napój. Zapominał o wszystkiem, smakując powoli.