Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/122

Ta strona została skorygowana.

Maleńka Dorrit nie śmiała poruszyć się z miejsca, bała się jej przeszkodzić.
Nakoniec przesunęła się cichutko i przechodząc koło fotela, szepnęła:
— Dobranoc pani!
Nagle matka Artura wyciągnęła rękę i łagodnie oparła ją na ramieniu Emi.
W ciemnym kącie pokoju Efri otworzyła oczy tak szeroko, że stały się prawie okrągłe i podniosła ręce do głowy.
— Powiedz mi, mała — rzekła — czy wielu masz przyjaciół?
— Nie, pani, oprócz pani tylko jeden mularz i jeszcze jeden pan niezmiernie dobry.
— Nie ten, co był przed chwilą?
Emi stanowczo potrząsnęła głową.
— O, nie, pani! Zupełnie niepodobny i nic z nim nie ma wspólnego!
— To dobrze — rzekła pani Clennam, i Efri ujrzała wyraźnie na jej twarzy coś podobnego do uśmiechu. — Pytam cię o to, ponieważ mię obchodzisz. Zdaje mi się, że byłam twoim przyjacielem, kiedy jeszcze nie miałaś innych?
— Tak, proszę pani. Pamiętam. Wiem, że gdyby nie pani, i robota, jaką mam tutaj, nieraz, o, nieraz byłoby nam bardzo ciężko.
Wam? — spytała pani Clennam, patrząc na zegarek męża, który leżał przed nią na stole. — Wieleż was jest?
— Teraz już brat i siostra zarabiają, a ja tylko ojcu pomagam.
— I bardzo ciężkie było wasze życie? — mówiła pani Clennam, obracając w ręku zegarek.
— Czasem ciężkie — odpowiedziała Emi łagodnym głosem — lecz wtedy myślę sobie, ilu ludzi na świecie jest nieszczęśliwszych od nas.
— Oto rozumne zdanie! — zawołała pani Clennam. — Masz słuszność, moje dziecko. Jesteś dobra, rozsądna i umiesz być wdzięczna... albo zupełnie nie znam się na ludziach.