Orszak przesuwał się zwolna wśród ciżby, zapełniającej podwórze, a młody John ze łzami układał nowy nagrobek dla siebie. Wszyscy ci ludzie byli głęboko wzruszeni, a ich szczere okrzyki świadczyły o żalu, z jakim rozstawali się z Ojcem Marshalsea.
Już rodzina znajdowała się w powozie, gdy Fanny zawołała nagle.
— Ach Bożel gdzież jest Emi?
Nikt o niej nie pomyślał, gdyż dotąd nikt się nigdy o nią troszczyć nie potrzebował.
Lecz zanim wszyscy zrozumieli, o co chodzi, Fanny, która ze swego miejsca widzieć mogła wnętrze Marshalsea, zawołała z najwyższem oburzeniem.
— To wstyd! to okropność! doprawdy, to za wiele!
— Co się stało? — spytał pan Dorrit z niepokojem.
— Tyle razy ją prosiłam, żeby się przebrała, i odkładała ciągle na ostatnią chwilę, a teraz niesie ją tutaj pan Clennam, zemdloną, w starej sukni.
W tej chwili Artur stanął przy drzwiczkach powozu, oddając drogi ciężar siedzącej w nim rodzinie.
— Znalazłem ją w jej pokoiku zemdloną — tłumaczył. — Biedne dziecko, zdaje się, chciało zmienić suknię. Niech się nią pani zajmie, miss Fanny, takie ma zimne ręce.
— Dlaczego nie ruszamy, ojcze? — zapytała Fanny wzburzona. — Chyba już czas nareszcie?
Lokaj grzecznie odsunął Artura na stronę i zatrzasnął drzwiczki powozu.
Ruszyli.
Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/152
Ta strona została skorygowana.