Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/176

Ta strona została skorygowana.

W tej chwili Gowan rzucił pędzel i paletę i obu rękami ujął psa mocno za obrożę.
— Poco go drażnisz, Blandois! — zawołał. — Doczekasz się, że cię rozerwie w kawałki. Leżeć, Lew! Leżeć! Kusz!
Lecz pies szarpał się tak gwałtownie, nie zwracając uwagi na rozkazy, iż stało się widocznem, że wyrwie się lada chwila i skoczy na wroga.
— Nie drażniłem go — zapewniał Blandois, blady i wystraszony.
— Uciekaj! — krzyknął Gowan. — Nie utrzymam! Coś mu zrobił, u djabła? Uciekaj, bo cię zdusi.
Blandois już nie było.
Pies gwałtownie rzucił się do drzwi z ujadaniem, lecz Gowan powalił go uderzeniem w głowę i kopnął parę razy.
— Leżeć, bo cię zastrzelę — krzyknął groźnie.
Pies, warcząc, położył się w kącie pracowni i patrzył dzikim wzrokiem.
— Nie obawiaj się, Mini — zwrócił się malarz do żony — wiesz przecie, że Lew jest łagodny. Tylko niecierpi Blandois. Psy miewają takie swoje antypatje. Chociaż pierwszy raz dzisiaj był tak wściekły.
Było to usprawiedliwienie dla wszystkich. Lew zrozumiał też, widać, o co chodzi, i zawstydzony przyczołgał się do swojej pani, ocierając się pokornie o nogi.
Po tem niemiłem zajściu nikt nie miał chęci do rozmowy, nawet Fanny straciła humor. Po kilku więc grzecznościach i frazesach, w których nie było treści, obie panny pożegnały swych nowych znajomych. Gowan odprowadził je aż do gondoli, gdzie ujrzeli Blandois, jeszcze bladego ze strachu, czy gniewu.
Po wymianie nowych grzeczności panny znalazły się wreszcie w gondoli i płynęły spokojnie wśród sieci kanałów. Wkrótce jednak Emi zdziwiona spostrzegła, że Fanny przybiera jakieś dziwne pozy, i dopiero wówczas zwróciła uwagę na młodzieńca, który od pewnego czasu płynął obok lub tuż za niemi, nie odwracając oczu od jej siostry.