Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/18

Ta strona została przepisana.

Jeremjasz zniknął, lecz ukazał się wkrótce Artur Clennam.
— Dzień dobry, matko. Jakże dzisiaj zdrowie?
— Możesz nie pytać o to — odpowiedziała sucho. — Nie mogę być zdrowszą i nie będę nigdy, ale znoszę wolę Boga z rezygnacją. Niema co o tem mówić.
Oparła na biurku obie owinięte ręce i patrzyła na syna, jakgdyby czekała, aż powie jakieś słowa ważne i potrzebne.
— Czy mogę, matko, mówić dziś o interesach? — zapytał wreszcie Artur.
— Dziwne pytanie — rzekła. — Ojciec twój umarł przed rokiem, więc chyba czas już wielki mówić o interesach, które nam pozostawił.
— Sądzę, że ten rok zwłoki nie miał żadnego wpływu na ich przebieg — zauważył Artur spokojnie. — Zresztą tam na miejscu, zanim wyjechałem, musiałem uporządkować wiele rzeczy. Potem chciałem odpocząć, więc podróżowałem trochę dla rozrywki.
Spojrzenie pani Clennam wyrażało surowe zdumienie.
— Chciałeś odpocząć i podróżowałeś dla rozrywki! — powtórzyła, oglądając się po pokoju, jakby wzywała wszystkie sprzęty na świadectwo, że ona nie zaznała tutaj odpoczynku i nie rozumie wyrazu: rozrywka.
— Moja obecność nie była potrzebna — mówił spokojnie Artur. — Byłaś, matko, egzekutorką testamentu i miałaś zupełną możność urządzić wszystkie sprawy wyłącznie podług swej woli.
— Czy chcesz przejrzeć rachunki?
— Nie, matko. I pocóż? Wycofałem mój udział z interesu i nie mam zamiaru wiązać się z nim więcej. Wiedziałaś o tem, teraz tylko to potwierdzam. Gdybym miał wpływ na ciebie, gdybym ci śmiał radzić, powiedziałbym: uczyń to samo. Nasz dom handlowy dzisiaj nie ma żadnego znaczenia, a twoje siły, matko, znajdą lepsze pole do pracy.
— Nie prosiłam cię dotąd o radę, Arturze.
— Przebacz, matko. Chodziło mi przecież o ciebie, lecz