Wtem trzecia osoba przyłączyła się do grupy. Była to pani Wade.
— To lepiej — szepnął Artur.
Pani Wade rozmawiała z cudzoziemcem, Tattycoram szła za nimi, postępowali zwolna, ale w przeciwną stronę, niż poprzednio. Tym sposobem musieli przejść koło Clennama, który nie chcąc być dostrzeżonym, cofnął się w zagłębienie pomiędzy domami.
Minęli go o parę kroków i widział bardzo dobrze wyniosłą i zimną twarz pani Wade, lisi uśmiech nieznajomego i spuszczoną na piersi główkę Tattycoram. Usłyszał także kilka słów rozmowy.
— Nie mam dzisiaj tej sumy, musisz pan czekać do jutra — powiedziała wzgardliwie pani Wade.
— Może późno wieczorem?...
— Powiedziałam, że jutro. Nie jestem obowiązana płacić dzisiaj. Zjawiłeś się pan niespodzianie.
— Gorliwe chęci.
— Dosyć. Henryko, powiedz panu, gdzie jutro otrzyma pieniądze.
I poszła naprzód, zaledwie skinąwszy mu głową.
Artur widział wyraźnie Tattycoram, rozmawiającą chwilę z cudzoziemcem i zdawało mu się, że czyta w jej ruchach jakgdyby wstręt i trwogę.
Wkrótce potem rozdzielili ich przechodnie, a zresztą — jaki cel śledzić ich dalej? Tattycoram nie wróci do swych opiekunów.
Spotkanie to jakiemś skojarzeniem pojęć nasunęło Arturowi na myśl dom rodzinny. Nie był tam od dni kilku i rzadko tam chodził, gdyż odczuwał, że bytność jego nie jest pożądana, a jemu rzuca posępny cień w duszę.
Dziwny dom i dziwne całe otoczenie, posępne, smutne, tajemnicze. Takie wrażenie cała ta dzielnica wywierała na niego od dzieciństwa, a życie nie rozproszyło go bynajmniej, Bo czyż nie kryły może okropnych tajemnic te wszystkie sklepy i domy handlowe, z wąskiemi, zakratowanemi oknami, w żelaznych
Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/181
Ta strona została skorygowana.