Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/200

Ta strona została skorygowana.

Pan Dorrit machinalnie odczytał znów w całości ogłoszenie.
— Teraz pan wie tyle, co i my — rzekła pani Clennam, kiedy odłożył papier. — Czy to pański przyjaciel?
— N... nie... hm... znajomy.
— Czy pan ma do niego jakie polecenie?
— Ja?... nie!... żadnego... Spotykałem go w Wenecji, Rzymie. Teraz, będąc w Londynie... dowiedziałem się przypadkiem o... o tem zdarzeniu, i... chciałbym... radbym jego przyjaciołom zawieźć... hm... pewniejsze wieści. Czy pani pozwoli zadać sobie trzy pytania?
— Trzydzieści, jeśli się panu podoba.
— Czy dawno pani zna pana Blandois?
— Około roku. Można to sprawdzić w książkach, przybył tu z polecenia paryskiego korespondenta, co nie ma wielkiego znaczenia.
— I często tutaj bywał?
— Wszystkiego był dwa razy. Raz wtedy... przed rokiem... i... drugi raz teraz.
— A czy wolno mi spytać jeszcze hm... pan Blandois był zapewne ten ostatni raz... hm... w interesie?
— On tak to nazwał.
— Czy można wiedzieć w jakim?
— Nie.
Odpowiedź była krótka i stanowcza, wypowiedziana zimno.
— Zadawano nam to pytanie — odezwała się znowu pani Clennam — lecz nie mamy żadnego obowiązku opowiadać całemu światu o naszych interesach.
— Chciałem tylko wiedzieć, czy nie otrzymał tu pieniędzy.
— Nie.
— I pani nie umie wytłumaczyć sobie tej zagadki?
— Owszem. Ja tłumaczę ją sobie jasno. Pan Blandois się ukrywa.
— Ukrywa?... A dlaczego?
— Powiedziałam, że rozumiem tę zagadkę, lecz nie mó-