— O, tak — powtórzył Plornish, westchnąwszy z silnem przekonaniem.
Artur pożegnał wreszcie dobrych ludzi i pośpiesznie położył się do łóżka, aby uniknąć jakichkolwiek już odwiedzin. Leżał bezsenny i zgorączkowany, a gdzieś w górze, w czarnej przestrzeni, świeciła nad nim maleńka gwiazdeczka, o której wiedział tylko, że nazywa się maleńka Dorrit.
To światełko było dla niego kotwicą, latarnią wśród odmętów burzy morskiej dla skołatanego okrętu. Nic nie chciał i nie pragnął, lecz dobrze — że była.
W izdebce maleńkiej Dorrit John spał snem spokojnym. Na stole leżał arkusz pięknego papieru, a na nim wypisany ostatni nagrobek:
JOHN CHIVERY,
umarł w sędziwych latach po wielkiem zwycięstwie nad sobą. Spotkał swojego rywala w nieszczęściu i zamiast go wyzwać na pięści, okazał się — wspaniałomyślnym“.
Towarzysze niedoli nie powzięli dla Clennama życzliwości, nie potrafił zyskać tu dobrej opinji. Nazwano go dumnym, gdyż unikał towarzystwa, szukał samotności w czterech ścianach swego pokoju, nie bywał na zebraniach w więziennej kawiarni i stawał się posępnym, milczącym, leniwym, ulegając wpływom zamknięcia.
Od czasu uwięzienia upłynęło już prawie dwa i pół miesiąca, a w życiu jego nic się nie zmieniło, i sprawy, przez pana Rugga prowadzone, nie obiecywały pomyślnego rezultatu. Gorliwy prawnik wraz z Pancksem robili, co było w ludzkiej mocy, aby ocalić Doyce’a. Rugg nalegał usilnie, aby Clennam przynajmniej pozwolił się przenieść do królewskiego więzienia za długi, gdzie warunki bez porównania były lepsze, lecz Artur z uporem odmawiał, choć zdrowie jego cierpiało widocznie i budziło obawy życzliwych mu ludzi.