Artur udawał wtedy, że jest zajęty pisaniem i odpowiadał, jak mógł najswobodniej, że dziękuje za pamięć, lecz nie ma o co prosić.
Tak pięć dni przeżył w zupełnej prawie samotności. Zaświtał wreszcie szósty dzień męczarni po nocy bezsennej, dzień gorący i duszny w ciasnych i rozgrzanych murach.
Artur wstał z bólem głowy, spojrzał na bezbarwne niebo, na żółty krąg słońca, tonącego we mgle i nie byłby się podniósł, tak był wyczerpany, gdyby nie obawa, że zwróci przez to na siebie uwagę.
Umył się z trudem, ubrał i usiadł na krześle, gdzie zaraz zaczął drzemać. Budził się i zasypiał, niezdolny już rozróżnić snu od jawy. Słyszał ruch na podwórzu, to jakieś melodje, ktoś z nim rozmawiał, ale czy w rzeczywistości?
Zwolna wydało mu się, że jest w pięknym ogrodzie. Otaczają go drzewa kwitnące i kwiaty. Czuł ich zapach rozkoszny i orzeźwiający, upajał się ich wonią, uspokajał.
Otworzył oczy, spojrzał wpół przytomnie i na stole zobaczył bukiet kwiatów. Naturalnie złudzenie, miał przecież gorączkę. Zamknął oczy i z przyjemnością oddychał tym słodkim zapachem, który mu nasuwała chora wyobraźnia. Otworzył znowu oczy, już z pewną obawą, że kwiaty znikły — ale zobaczył je znowu.
Zdziwiony podniósł głowę, wziął je w rękę. Jakież były prześliczne. Nigdy w życiu tak pięknych nie widział. Przyłożył je do twarzy i do czoła, potem umieścił w szklance, która stała obok zimnej herbaty, i rozpostarł nad niemi ręce, jak człowiek, który ogrzewa dłonie nad ogniem.
Zaczął myśleć, skąd się tu wzięły, lecz wkrótce ogarnęła go znów senność. Słyszał jakąś muzykę, zdawało mu się chwilami, że widzi przesuwające się jakieś postaci. Podniósł głowę i ujrzał, że drzwi się cicho otworzyły, w progu stała figura, owinięta w płaszczyk — płaszczyk spadł i zrobiła się z niej maleńka Dorrit. Klasnęła w ręce, uśmiechnęła się i rozpłakała.
Artur krzyknął zlekka, lecz w tej chwili Emi podbiegła
Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/234
Ta strona została przepisana.