Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/266

Ta strona została przepisana.

przemówić, podszedł do okna i wyglądał na podwórze, usiłując zapanować nad wzruszeniem i uspokoić myśli. Emi stanęła przy nim.
— A możebyś pan wolał zostać tu do jutra rana? odezwał się po chwili pan Doyce, obejmując Artura wesołem spojrzeniem. — Jest pewna kombinacja, która... jeśli zgaduję...
— Domyślasz się pan słusznie — odparł Artur — byłoby to dla mnie przyjemniej.
— Doskonale! — zawołał Doyce. — W takim razie ośmielam się prosić miss Dorrit, aby była łaskawa udać się ze mną zaraz do kościoła św. Pawła. Załatwimy i przygotujemy, co trzeba.
Pan Meagles milczał, roztargnionym wzrokiem wodząc po ścianach i wybiegając za okno. Gdy został sam z Arturem, zaczął mówić o interesach, o warsztatach, lecz widać było, że coś ciąży mu na sercu.
— Nie weźmiesz mi pan za złe — rzekł nakoniec, wstając — że nie stawię się jutro jako świadek... Ani żona... Rozumiesz, że to dla nas... jeszcze... bardzo smutne... Ona go kocha... ona jest szczęśliwa... ale my... Tak być musi, tylko... wolę jutro... nie patrzeć.
Artur uścisnął mu rękę w milczeniu.

Nadszedł oczekiwany poranek. W skromnej lecz jasnej sukience zjawiła się maleńka Dorrit w Marshalsea. Artur oczekiwał już na nią. Powitał ją wzruszony i weszli razem do pokoju, którego ściany mogły opowiedzieć całe życie dziecka więzienia.
— Maggi rozpala ogień? — zapytał zdziwiony. Dlaczego? Nie powrócimy tu przecież.
— Kazałam jej rozpalić — powiedziała Emi — gdyż mam do ciebie prośbę. Pragnę, żebyś coś spalił, nim stąd odjedziemy.
— Cóż takiego?
— Papier. Zrobisz mi przyjemność, jeśli go rzucisz w ogień.
— Przesąd, czy jakieś czary? — żartował z uśmiechem.