dostojnością i powagą, przemawiał do nowicjusza, malując w słowach — hm, umiarkowanych — przywileje i słabe strony tego ziemskiego schronienia.
Wychodzący z więzienia uważali za obowiązek pożegnać ojca Marshalsea, i weszło w zwyczaj, że podsuwali mu szparą pod drzwiami listy pożegnalne, zawierające zwykle jakiś datek, wedle możności.
Ojciec Marshalsea przyjmował te dary, widząc w nich hołd należny i daninę, jaką poddani winni swemu władcy. Nie lubił tylko listów, pisanych tonem żartobliwym.
Zczasem jednak sprzykrzyło się ludziom pisywać: zawsze to duży kłopot, a nieraz wysiłek układać jakieś zdania, żeby było tak, jak trzeba. To też urządzano sprawę prościej. Ojciec Marshalsea odprowadzał uwolnionego do furtki, tam poraz ostatni ściskali się za ręce, a wtedy odchodzący — jakby sobie coś przypomniał — starał się wsunąć w rękę starszego kolegi jakąś monetę, zawiniętą w papier.
— Zapomniałem panu doręczyć — mawiał zwykle.
— Dziękuję odpowiadał z prostotą ojciec Marshalsea, wsuwając papier do kieszeni.
Pewnego razu pośród kilku uwolnionych był ubogi robotnik, który przebył tu tylko tydzień za jakiś dług niewielki. Szedł teraz z żoną, dumny i szczęśliwy z odzyskanej wolności, i uśmiechał się do ludzi i do nieba.
— Bóg z panem — rzekł serdecznie, mijając ojca Marshalsea.
— I z tobą, bracie — odparł uprzejmie pan Dorrit.
— Panie, panie! — zawołał nagle, zawracając biedak — ubogi jestem, ale proszę przyjąć to z dobrego serca.
I wsunął w białą rękę gentlemana kilka sztuk drobnej monety miedzianej.
Nigdy jeszcze się nie zdarzyło, aby ojcu Marshalsea taką złożono daninę.
Wprawdzie dzieci ojca Marshalsea nieraz otrzymywały w podarunku miedziaki i składały je na wspólne potrzeby: ka-
Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/28
Ta strona została skorygowana.