Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/67

Ta strona została przepisana.

— O, nie, zawsze ta sama. Bardzo dobra. I zadaję sobie pytanie, czy nie powinnam jej powiedzieć prawdy. Czy nie powinna znać mojej historji... Ale chciałam zapytać pana... Może mi pan poradzi, co mam zrobić — mówiła, patrząc na niego z prośbą.
Pomyślał chwilę, zanim odpowiedział.
— Zaczekaj, maleńka — rzekł z pieszczotą. — Pomówię o tem z Efri. Była dawniej moim wielkim przyjacielem. To jest dobra kobieta. Tymczasem proszę, niech pani nic nie mówi. Jeszcze kropelkę wina. To maleńkie ciastko. Resztę oddamy Maggi, niech sobie zabierze do domu. Ale przedtem ciekaw jeszcze jestem trzeciej rzeczy.
— Nie chciałabym pana obrazić.
— Nie obrażę się, przyrzekam.
— Niech pan nie myśli, że jestem niewdzięczna... — zaczęła znowu drżącym ze wzruszenia głosem. — Nie umiem tego wyrazić, co czuję... Pan był tak dobry i pisał do ojca, że go jutro odwiedzi...
— Tak, pisałem, maleńka.
Emi złożyła ręce.
— Czy się pan nie domyśla, o co chciałam prosić, ażeby pan nie robił.
— Mogę się mylić, mały przyjacielu.
— Nie, nie, pan się nie myli. A ja przyrzekam panu, że gdyby... gdybyśmy byli naprawdę w potrzebie... w takiej potrzebie, że już nie można wytrzymać, to sama do pana się udam.
— Dobrze, maleńka, dobrze.
— Niech go pan nie zachęca... Niech go pan nie rozumie... nie uprzedza... Pan lepiej pozna go wtedy.
Walczyła ze łzami, które cisnęły się do oczu, i Artur uspokajał ją, lekko muskając jej rękę.
— Pan nie zna ojca — mówiła. — Jakże pan go znać może, widząc go odrazu takim, jakim stał się po wielu latach. A ja patrzyłam na to, widziałam te zmiany, jak przychodziły stopniowo, powoli... Pan jest tak dobry dla nas, że chciałabym,