Strona:PL Karol Dickens - Maleńka Dorrit.djvu/71

Ta strona została przepisana.

Przechodząc koło kościoła, zauważyła, że drzwi były odemknięte, i chciała wejść do środka.
— Kto tam? odezwał się szorstko głos męski.
Emi zatrzymała się na progu i ujrzała przed sobą twarz znajomą zakrystjana, czy może tylko kościelnego, którego widywała nieraz.
— A to wy — rzekł łagodniej. — Co robicie tu o tej porze?
— Spóźniłyśmy się wczoraj i zamknięto furtkę, czekamy, aż otworzą.
— Biedaczki — rzekł łagodnie — całą noc na takiem zimnie? Chodźcie do zakrystji. Już rozpaliłem ogień dla malarzy, którzy zaraz nadejdą. Urządzę wam wygodny odpoczynek, bo Marshalsea otworzą dopiero za godzinę.
Zaprowadził je do zakrystji, rozmawiając po drodze, gdyż widocznie przekładał mowę nad milczenie. Pokazał Emi książkę, w której była wpisana, jako dziecko urodzone w Marshalsea. Wreszcie przyniósł kilka poduszek z kościoła i umieścił je przed ogniem w taki sposób, że mogły się wygodnie położyć i zasnąć. Maggi odrazu zachrapała mocno, ale dobry staruszek troszczył się o Emi i szukał, coby jeszcze podłożyć pod głowę.
Wtem z uśmiechem sięgnął po grubą księgę i ostrożnie wsunął ją pod poduszki.
— Teraz ci będzie dobrze, moja mała — powiedział po ojcowsku. — Mam także młode córki i wiem, jakiej wygody potrzebują. W tej książce niema jeszcze twojego imienia, ale jeśli nam nie uciekniesz gdzie daleko, znajdzie się tutaj zczasem. Ludzie zaczynają życie w jednej książce, a kończą zawsze w drugiej.
Maleńka Dorrit spała już mocno.


ROZDZIAŁ VIII: BIEDNA EFRI.

Czy mógł w starym, posępnym domu zagościć choć na chwilę jasny uśmiech szczęścia?
Zawsze pogrążony w cieniu, pochylony, wsparty na omszałych, próchniejących belkach, w płaszczu z pleśni i plam wil-