Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

— A jednak uciekła pani? Przede mną, czy tak?
— Tak — przyznała z wahaniem.
— Dlaczego?
Zaczerwieniła się aż po uszy.
— Nie chciałam, aby mnie pan zaraz zobaczył, bo, bo... Niech mi pan pozwoli nie odpowiedzieć!
Gerard spojrzał na nią badawczo.
— Dałbym jednak wiele, aby usłyszeć tę odpowiedź. Sennorita, błagam, niech pani powie!
Pochyliła główkę i rzekła nieśmiało.
— Nie byłam przecież sama.
— Nie była pani sama? Jak to mam rozumieć?
— Ojciec był na dole.
Ogarnęło go jakieś radosne przeczucie. Pochylił głowę.
— Dlaczegóż nie chciała pani, aby ojciec był świadkiem naszego przywitania?
Wyrwała ręce z jego dłoni, oplotła mu szyję ramionami i zawołała:
— Nie chciałam, aby widział, jak cię kocham, z jakiem utęsknieniem na ciebie czekałam!
Mocny Gerard ledwie się powstrzymał od wybuchu radości. Otoczył ją ramionami, przyciągnął do siebie i zapytał głosem, drżącym ze szczęścia:
— A więc to prawda?
— Tak — powiedziała, kładąc mu, głowę na piersi. — Możesz w nią uwierzyć.
— Rezedillo moja! — przytulił ją mocniej. Po chwili odnalazły się ich usta i utonęli w długim pocałunku.
— Kochasz mnie więc, myślałaś o mnie? — szepnął.
— Tak.

132