Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.
—   251   —

pili, gdybyśmy byli zaraz ruszyli w drogę, ale po pierwsze: chcieliśmy wypocząć po trudach, a powtóre chorzy nasi potrzebowali leczenia. Zresztą nie było także sposobności do wyjazdu. Przebąkiwano o rozbójniczych napadach, wymieniano nawet nazwiska rozmaitych ludzi, którzy, opuściwszy kopalnie, nigdy nie przybyli już do Sacramento ani do San Francisco.
— Czy okazało się to prawdą?
— Zaraz o tem usłyszycie! Czekaliśmy więc przez kilka tygodni, wydając dużo na życie, bo jest ono tam strasznie drogie. Ponieważ niestety wiedziano, iż nasze kieszenie bynajmniej nie są puste, przeto pobyt nasz uprzyjemnialiśmy sobie ustawiczną rejteradą przed szulerami i podobnem robactwem, które ciągle dokoła nas krążyło. Tymczasem polepszyło się znacznie naszym chorym towarzyszom, dlatego postanowiliśmy wybrać się w podróż, przyłączając się do pięciu ludzi, którym również sprzykrzyło się tam siedzieć. Było nas zatem dziewięć osób. Wynajęliśmy muły, co liczbę naszą powiększyło o sześciu tropeirów. Uzbrojeni byliśmy wszyscy znakomicie, nawet tropeirowie wyglądali, jak gdyby każdy nie bał się pójść z dziesięciu ludźmi w zawody. Ruszyliśmy więc nareszcie w drogę i z początku szło wszystko dobrze, lecz niebawem zaczęły padać deszcze tak ustawicznie, że towarzyszom odnowiła się febra. Nadto woda tak grunt rozmiękczyła, że z trudem tylko posuwaliśmy się naprzód, robiąc zaledwie po ośm mil dziennie. Nawet w namiotach nie byliśmy w nocy bezpieczni przed upustami niebieskimi. To wzmogło jeszcze febrę tak, że musieliśmy biednych chorych przywiązywać do mułów.
— To dyabelnie przykra historya! — rzekł jeden z bliżej siedzących. — Ja zaznałem także takich przyjemności, wiem tedy, jak się człowiek w takim wypadku czuje.
— Well! W ten sposób przebyliśmy ze trzy czwarte drogi i pewnego wieczora wyszukaliśmy miejsce na obóz. Byliśmy właśnie zajęci rozbijaniem namiotu i roz-