Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/232

Ta strona została przepisana.

szafę, o piec i inne jakieś sprzęty, aż straciwszy nadzieję wszelką, wrócił do więzienia swego dobrowolnie, zziajany i pełen rozpaczy.
I odtąd złamała się w nim arterya wiążąca go ze światem zewnętrznym, zapadł się jakoby w głąb własną i odrętwiał.
Wtedy po całych dniach siadywał nieruchomo na ubielonej kałem maleńkiej grządce i podobny był do tych kwiatów napuszonych, drzemiących na łodyżkach, jak puchowe główki schylone nad łąką. Tylko że w główce tej działo się coś dziwnego: rozwijała się w niej maleńka duszyczka.
Pewnej nocy, gdy było ciemno, cicho i samotnie, zdawało się Ptakowi, że światłem jakiemś, z wnętrza jego idącem, przebite ma powieki, i że przez nie, przez te snem zwarte łupiny, zaczyna widzieć. Widzi siebie, jak wyfruwa z klatki, potem z drugiej klatki, z pokoju, dalej — przelatuje obręb zimnego i brudnego powietrza w tym obcym, więziennym kraju — trzeciej klatce i, nakoniec, wydostaje się na wolność.
Jest w swojej ziemi. On, który jej nie znał, gdy w niej przebywał, teraz widzi ją w dojmującej rozkoszy wizyjnej. Widzi niebo nigdy nie chmurne, o przezroczystości bezdennej — niebo, jak ciche, leżące wody, a on, Ptak, fruwa i świadomie odróżnia złocistość piór swoich